Jak wygląda nasza komunikacja na FB? Czy łatwiej skrytykować czy pochwalić? Z czym mamy problem w dobie Facebooka i na nim samym? Przeczytaj rozważania Anny Kossak!
My, Polacy… w dobie Facebooka
Do napisania tego artykułu skłoniła mnie dyskusja w jednej z zamkniętych grup, do których należę. Grupa jest niesamowita, skupiona wokół niezwykłego hobby, niedostępna dla niewtajemniczonych. Dotyka osobistych obszarów życia, więc i emocje bywają silne, i zapotrzebowanie na poczucie bezpieczeństwa jest większe. Administratorka wkłada dużo serca i czasu, aby grupa spełniała swój cel: była wsparciem, wymianą doświadczeń i poglądów na określony temat. Chce, aby członkinie czuły się dobrze, otwarcie brały udział w życiu grupy, czerpały z niej wiedzę, ale także dawały coś od siebie. No i tutaj pojawia się zgrzyt… Ale o tym za chwilę.
Mówisz o sobie więcej, niż myślisz
Nie będę tu omawiała aspektów umieszczania serii 150 selfie z buzią ułożoną w dziubek lub pyszczek śniętego karpia (istnieje opcja zaprzestania oglądania danego profilu i bez wyrzucania kogoś ze znajomych można zrezygnować z oglądania jego popisów). Ograniczę się do pewnych obserwacji ogólnych. Tak, będzie trochę generalizacji.
Otwartość
Często mylona z ekshibicjonizmem. Inna sprawa, że jest zapotrzebowanie, zarówno na obnażanie się, jak i podglądactwo. A niektórzy są w obu kategoriach 🙂 Kiedy na profilowe dałam fotę w mini – pobiła rekordy lajkowania. Taka zwykła – nie wzbudza emocji. Ale to inny temat. Tu chodzi mi o otwartość na chwalenie innych. My, Polacy, mamy z tym problem, co podkreślają osoby należące do zagranicznych grup hobbystycznych. Polscy „guru” wszelakiej kategorii (od literatów poprzez coachów do wszelkiej innej maści znawców) oraz zwykli użytkownicy publikują na swoich ścianach różne bardziej lub mniej odkrywcze mądrości, swoje dzieła, cytaty (o matko, zwłaszcza tego rodzaju publikacji często lepiej nie czytać). Ale bardzo rzadko „polajkują” wpis „konkurencji”, o udostępnianiu nie mówiąc. A przecież nikt się sam z siebie napchany wiedzą nie urodził. Wszyscy czerpią od wszystkich (dobro i niestety zło), czy nam się to podoba, czy nie. Więc dlaczego akurat Polacy mają taki problem wewnętrzny, żeby otwarcie przyznać: fajnie to robisz! Podoba mi się!?
Lęk przed demaskacją
Z powodów kulturowych jesteśmy społeczeństwem przesiąkniętym lękiem. Boimy się zbłaźnić, wychylić, wyjść przed szereg. Boimy się, że wypadniemy gorzej niż inni. Dlatego tak trudno zalajkować fajny wpis kolegi (żeby się nie okazało, że ja czegoś nie wiem lub że jest mądrzejszy!), a łatwiej udostępnić jakąś durnowatą pseudo mądrość. A że także jesteśmy przesiąknięci przemocą – z ogromną łatwością przychodzi nam mieszanie z błotem i wyśmiewanie – zwłaszcza kiedy jako zdjęcie profilowe mamy wiosenny kwiatuszek, a w miejscu imienia i nazwiska – uroczy nick typu Słodka Świnka. Tak, wiem, że nie wszyscy tak robią, że nicki mają także osoby, które z innych powodów niż słowne ataki na innych chcą zachować anonimowość, będąc jednocześnie częścią społeczności Facebooka. Odróżniam także atak personalny od ironii i sarkazmu i nie o nich tu piszę. Biorę pod uwagę, że gusta się różnią i coś, co dla mnie jest beznadziejne, komuś może się podobać. Chcę podkreślić zauważalny brak otwartości na docenianie innych. Podglądanie, korzystanie, często powielanie! Ale wyrażenie aprobaty – o! Tu jesteśmy skąpi.
Poczucie wyższości
Wychodzi przy różnych sytuacjach. Najbardziej mnie ubawił jeden ze znajomych (który się obraził i już nim nie jest), kiedy w ferworze jednej z kampanii wyborczych stwierdził, że kandydaci mają do niego dotrzeć i się zaprezentować, a on zadecyduje, na kogo oddać głos. I tak jak nie neguję drugiej części zdania, tak dla mnie pierwsza świadczy o tym, że chłopak ma oczekiwania, bo jest ważny: on głosuje, a kandydaci mają o niego zabiegać. Nie pomyśli, że to jest niemożliwe, aby każdy kandydat dotarł do 10%, a co dopiero do wszystkich, i że lepiej raz na kilka lat samemu się wysilić i poszukać informacji. Nie! On będzie czekał jak basza, a kandydaci mają wokół niego pląsać. To się przekłada na funkcjonowanie na Facebooku. Łatwiej wspierać kogoś, kogo zna się jedynie z telewizji, niż startującego znajomego, który jest porządny, ma dobre intencje i rzeczywistą chęć działania, ale jak mu się uda, to przecież pęknę z zazdrości! Więc „ja jestem apolityczna, nie udostępniam TAKICH rzeczy”, trele – morele. Oczywiście nie mówię o przypadkach, kiedy nie popieram działalności danego znajomego.
Mam osobiście taką zasadę: jeśli ktoś, kogo lubię i szanuję, prosi mnie o coś, i to coś nie kłóci się z moimi wartościami – wesprę, nawet jeżeli temat dla mnie nieważny. I nie chodzi o to, by udostępniać zawsze i wszystko. Ale uważam, że aprobata – jeśli mogę ją dać – wprowadza dobrą energię. Jeśli przeczytam coś, co mnie zainspiruje, spodoba mi się – zostawiam ślad, że byłam, widziałam. Nie zawsze muszę komentować, nie zawsze muszę udostępniać. Ale skoro jestem gościem na czyjejś ścianie i korzystam z jego zasobów – staram się to docenić, zwłaszcza kiedy jest to jego własne dzieło. Zachęcam do tego. Nie skąpmy sobie aprobaty.
Egoizm
Funkcjonuję w przestrzeni publicznej, wrzucam selfie i konsumpcję zupy pomidorowej, ale „nie mam czasu się udzielać”. Oczywiście fanpage to inna sprawa, ale jeśli ktoś ma w profilu osobistym NIE tylko kolekcję obcych „znajomych” – może warto, żeby dodał ich do kategorii „Bliscy znajomi” i od czasu do czasu zajrzał, co u nich słychać? Bo jeśli ma mnie gdzieś, a liczy jedynie, że udostępnię jego koncert czy spotkanie – to się trochę myli. Trochę – bo jak go/ją lubię, to czasem udostępnię, jednak gdyby zainteresował/a się choć czasem, co u mnie słychać, zrobiłabym to częściej. Sama mam wielu znajomych, do których nie zaglądam, chociaż ich lubię. Nie zaglądam, bo: są monotematyczni, piszą niedbale, smęcą, bez przerwy narzekają, publikują papkę lub nic nie publikują 🙂 Takie typy nastawione są na pisanie (poza ostatnim), a nie czytanie, a tym bardziej udostępnianie. Więc jak mam być zalana ich nudą albo frustracją, to dziękuję, nie skorzystam, bo nie mam pod czym dać lajka.
Pchanie się na siłę i łamanie zasad
Są grupy z określonymi zasadami (jak ta z początku mojego wpisu). Chcesz należeć – akceptuj. Nie pasuje – nie ma przymusu. Ale nie dla Polaka! Lubimy wtarabanić się do grupy, czasem zamkniętej lub nawet tajnej, i krytykować: że dlaczego tylko Saska Kępa? (grupa dla Saskiej Kępy), że czemu nieaktywnych wyrzucać? (to nie jest czytelnia, a grupa dla tych, co chcą wymieniać spostrzeżenia), itd. Ataki personalne, gwiazdorzenie, krytykanctwo, insynuacje („jest tu osoba, która jest wampirem energetycznym…” – to takie puszczenie bąka; a najciekawsze jest to, że robią tak osoby, które uważają się za mocno oświecone w dziedzinie rozwoju osobistego… O fałszywych guru napiszę kiedy indziej) – po prostu bagno. Każdy może sobie zrobić własną grupę, ale nie! Lepiej napsuć krwi w czyjejś. Na miejscu adminów wywalałabym bez skrupułów. Szkoda energii na walkę z rozszalałym wiatrakiem.
Wirtualna rzeczywistość
Jest cała masa czytaczy i podglądaczy, którzy nie mają ochoty się udzielać i ujawniać. Niektórzy lubią udawać, że nic ich nie obchodzi. Innym się nie chce w nic angażować. Są też tacy, którym po prostu łatwiej jest czytać, ale trudno napisać (np. Na telefonie w korku, zwłaszcza jak komentarz ma być długi. Ale sygnał którymś z emotikonów mógłby dać). Oczywiście nikt nic nie musi. Myszka Miki znajduje chętnych na przyjęcie do znajomych, chamskie wpisy są tolerowane przez adminów (Facebook marnie sobie radzi ze zgłoszeniami agresorów i popapranych stron przesiąkniętych przemocą) – to jest wirtualna rzeczywistość. Ale nie zapominajmy, że tworzymy ją my! Jesteś członkiem grupy – przestrzegaj zasad. Piszesz komentarz – pomyśl. Mnie ostatnio się zdarzyło, że skomentowałam coś w moim przekonaniu dosadnie, ale nieszkodliwie. Kolega zjechał mnie jak burą sukę. Odgryzłam się. W tym wszystkim jednak oboje zachowaliśmy zdrowy rozsądek i po początkowym ujściu emocji ja zrozumiałam, że dla mnie niewinny komentarz może być raniący dla innych, a kolega – że mógł inaczej niż poprzez atak zgłosić swoją uwagę.
Lęk przed krytyką
Lubimy oceniać, ale sami panicznie boimy się krytyki. Dlatego łatwiej nam rzucać epitetami, niż wyrazić własny pogląd. Część osób, kiedy ma wyrobione zdanie, nie przyjmuje do wiadomości żadnych argumentów, bo nie chce się niczego nowego dowiedzieć i nie chce tego zdania zmienić. Część osób nie umie uwolnić swojego umysłu od ograniczeń. Jako naród jesteśmy w konflikcie wartości i dialog niestety nie jest możliwy, bo dwa monologi go nie stanowią. Ale to, w jaki sposób funkcjonujemy na portalu – na to mamy wpływ. Słowo pisane często nie pokazuje intencji piszącego i łatwo o nieporozumienie, a nawet awanturę. Ja postanowiłam być uważna na to, co piszę. A że nie zawsze mi wychodzi – cóż… Umiem przeprosić i się tego nie wstydzę 🙂
Biznesowe grupy promocyjno – sprzedażowe
To taka kategoria, gdzie każdy chce sprzedać, mało kto kupuje. Specjaliści i guru ogłaszają swoje eventy, szkolenia, cuda na kiju, ale to działa coraz mniej. I tu zdarzają się łamacze regulaminu, jednak w grupach tego typu jest najmniej agresji, a i sympatyczne kontakty się nawiązują. Grupy, do których należę, są kobiece i muszę przyznać, że nie zauważyłam, aby w biznesowych grupach kobiecych ego buzowało i kipiało, czego niestety nie mogę powiedzieć o grupach hobbystycznych.
Bądźmy dla siebie życzliwi.
To takie ważne, zwłaszcza teraz. Korzystasz z czyichś doświadczeń – daj znać. Podoba Ci się – lajknij. Nie podoba – napisz, dlaczego, ale bez personalnych wycieczek. Sarkazm i ironia to narzędzie dla wytrawnych i tych, którzy mają stabilne poczucie własnej wartości, więc ja postanowiłam używać go ostrożniej, bo nie chcę nikogo ranić. Zachęcam do tworzenia wspólnej przestrzeni, która poza memami i słodkimi szczeniaczkami (sama takie uwielbiam) da nam także inną wartość.