Prawdziwi przyjaciele to skarb. Wszyscy o tym wiemy. Czy jednak faktycznie Ci, których do nich zaliczasz nimi są?
Farbowany lis, czyli o fałszywych przyjaźniach
Kinga Bogdańska
Człowiek jest istotą stadną. Potrzebuje bliskich osób. Często te bliskie osoby są nazywane PRZYJACIÓŁMI. Przyjaciel to osoba bliska, z którą można swobodnie porozmawiać, wyżalić się, doradzić, pośmiać. To osoba, przed którą nie trzeba się wstydzić swoich łez, wad ani słabości. Prawdziwi przyjaciele często rozumieją się bez słów, lubią spędzać ze sobą wolny czas, inspirują się wzajemnie do nowych działań, czerpią radość ze wspólnie przeżytych chwil, akceptują siebie nawzajem w stu procentach bez względu na decyzje, wybory, sukcesy czy porażki. Potrafią też konstruktywnie skrytykować.
W naszym społeczeństwie funkcjonuje dość znane powiedzenie: „Boże, chroń mnie od fałszywych przyjaciół, bo z wrogami jakoś sam sobie poradzę”. Konfrontacja z przeciwnikiem jest jasno zdefiniowana. Człowiek wie, czego może się spodziewać po swoim wrogu i potencjalnie przygotowuje strategie obrony. Kiedy natomiast spotyka się z przyjacielem, nastawia się na „doświadczanie przyjemności”. Czujność jest uśpiona, a wręcz wyłączona, bo przecież po co się bronić przed sprzymierzeńcem.
Wierny i oddany przyjaciel służy zawsze bezinteresowną pomocą, nie chcąc nic w zamian oraz cieszy się szczęściem przyjaciela bez żywienia urazy, zazdrości czy poczucia bycia gorszym. Czasem jednak zdarza się tak, że przyjaciel okazuje się być pseudo-przyjacielem, fałszywym lisem. Psychologowie zwracają uwagę, że toksyczna przyjaźń jest bardziej charakterystyczna dla kobiet niż mężczyzn.
Przyjaciółkę miałam i ja. Anetę. Ale czas pokazał – tak mi się tylko wydawało. Była to osoba, której dawałam czas, serce, wsparcie pieniężne, pomoc w odnalezieniu nowej drogi, gdy była na zakręcie życiowym, poznałam z wartościowymi ludźmi, kupowałam ubrania i bieliznę, pozwoliłam nawet mieszkać jej byłemu mężowi w moim domu, bo ona bała się przyznać rodzicom, że znowu się z nim zadaje… Wspierałam jak umiałam, ulegałam jej pomysłom i namowom, wierzyłam w to co mówiła i deklarowała… kiedy byłam w ciąży, a w jej związku było słabo Namawiała, żebym sobie odpuściła ojca mojego dziecka, bo ona mi pomoże przy dzieciach, że razem damy radę. I co? Wtedy, kiedy potrzebowałam najbardziej nie było jej, były tylko rady, tylko wrzuty i mądrzenie się. Kiedy czułam się bardzo źle fizycznie z przemęczenia, ze złego odżywiania, z niedbania o swoje potrzeby i prosiłam ją o pomoc – nie było jej… Umiała tylko doradzać. Bywało, że prosiłam ja o mediacje między mną a ojcem moje dziecka… Ale w pewnym momencie zaczęłam odczuwać nieszczerość. Coś mi nie do końca grało, nie wiedziałam tylko gdzie i co. Kiedyś jak się zaczynałam tę „przyjaźń” to zostałam przed nią ostrzeżona, ale puściłam to mimo uszu. A kiedy zaczęłam przyglądać się sytuacji i trochę sprawdzać co z naszych rozmów z przyjaciółką trafia do mojego byłego partnera, zdziwiłam się jaka była fałszywa!
W czerwcu ojciec mojego dziecka, twierdząc, że wyjeżdża na dłużej do Stanów poprosił, żeby mógł spędzić z Maluchem lipiec. Jako matka, która nie utrudnia kontaktów zgodziłam się. Ustaliliśmy, że będę dojeżdżała do nich i spędzimy razem czas. Ja już byłam po dużej lekcji życiowej z chorobą i nawet podjęłam decyzję, że spróbuję odbudować naszą relację dla dziecka. Żeby miało i mamę i tatę. Kiedy pojechałam do nich Ona tam była ze swoją rodziną, szczęśliwa i fałszywa…Przez lipiec dojeżdżałam kilka razy. Robiłam wszystko, żeby było miło, dbałam o dom, szyłam nowe firanki, odnawiałam meble, robiłam żyrandole. On był zadowolony. Jednak jak się później okazało – grał. Wraz z Nią knuł, od pierwszego dnia, gdy dziecko przekroczyło granicę. Robił wszystko, żeby przejąć syna: fałszywe oskarżenia, pozwy w sądzie na podstawie wysnutych z palca informacji…. Skąd wiem? Ona nie umie utrzymać języka za zębami, chlapnęła swojej koleżance, koleżance, która przeze mnie była uwrażliwiona na sprawdzenie szczerości „przyjaciółki”. No i dostałam jednocześnie dwa ciosy: ojciec mojego dziecka oświadczył, że nie odda mi syna, a Ona, „przyjaciółka”, jak się okazało podjudzała go skutecznie i motywowała do zatrzymania dziecka i do utrudniania mi kontaktu z synem. A on jej słucha, wielkiej mentorki, której życie osobiste daje wiele do życzenia…
Kiedy prawie w jednym czasie spadły na mnie informacje o tym, że On założył sprawę o przejęcie Małego i to, że miał to wcześniej zaplanowane a ona mu pomagała to myślałam, że padnę! Krew mi się zagotowała! Potem zrobiło mi się zimno i lodowato. Przyszedł czas na złość i nienawiść tak straszną, że jakby Ona była obok to wyrwałabym jej jadowite serce i … Trzymało mnie ze trzy dni. Ale nie miałam wyjścia. Musiałam grać. Przed obojgiem. Koleżanka na bieżąco wyciągała informacje, a ja coraz bardziej nie rozumiałam jak można być tak fałszywą, tak nieszczerą, tak sprzedajną. W końcu zebrałam siły, spotkałam dwoje totalnie obcych ludzi, którzy postanowili mi pomóc i walczę… walczę o powrót dziecka do domu, do brata!
Pytałam się siebie – „Jak mogłam dać się tak łatwo oszukać? Dlaczego byłam taka ślepa?” Pseudo-przyjaciółka funkcjonowała na zasadzie jadowitej meduzy albo wysysających energię bluszczy. Zapewniała o swoim wsparciu, chęci pomocy, szczerości i dobroci, usypiając moją czujność. Wydaje się, że jej motywacja do zadania cierpienia w najmniej oczekiwanym momencie wynika z niskiej samooceny i poczucia niższości. Jest niedowartościowana, nie potrafi zaakceptować swoich słabości, wad i porażek. Każdy mój sukces, zamiast ją cieszyć, stanowił źródło złości, nienawiści, zazdrości i smutku. To zgorzkniała kobieta, która nie pozwala sobie na samoakceptację. Nie jest skłonna do pomocy, a jeśli wspiera to zwykle po to, by poczuć się lepiej. To swoistego rodzaju kompensacja niskiego poczucia własnej wartości.
Czasami pytam siebie samą skąd mam siły. Czasami inni mnie pytają skąd biorę siły. Jeśli chcesz się dowiedzieć zapraszam Cię do zapoznania się z moją książką „Mistrzyni Swojego Życia”. Książka, w poniedziałek idzie do korekty. Zawiera efekt długich lat pracy nad sobą, nad samoświadomością i poznawaniem siebie. Jest zapisem moich osobistych doświadczeń, zawodowych refleksji oraz wielu trudnych lekcji, jakie przyszło mi odrobić.
Napisałam tę książkę dla kobiet, które uważają, że Mistrzyni jest głęboko w nich i chcą ją uwolnić. Jest dla tych kobiet, które są zainteresowane tym, co powoduje, że nie mogą czuć się w pełni sobą w życiu. To również dla nich przeprowadziłam wywiady z kobietami, które zastosowały moje rady w życiu i dzięki temu dążą wytrwale do swojego Mistrzostwa.
Ja sama byłabym już dawno szczęśliwa i spełniona, gdyby ktoś podsunął mi taką książkę 16 lat temu! Na pewno pozwoliłaby mi uniknąć wielu błędów oraz wyboru niewłaściwych ścieżek. Dlatego właśnie ją napisałam.
Ufam, że będzie dla czytelniczek źródłem inspiracji i siły do tego, by wytrwale podążać swoją ścieżką i stać się Mistrzynią swojego Życia oraz nauczyś się czerpać z wewnętrznego mistrzostwa.
To historia kobiety, matki, która idąc samodzielnie przez życie napotyka kolejne wyzwania. Bywa różnie, ale zawsze znajduje rozwiązanie. Czasami to trwa dłużej, czasami krócej. Matki, która ucząc się, upadając, szkoląc i przepracowując swoje słabości, lęki i obawy, poznaje siebie i swoje możliwości po to, by wkrótce dostać kolejne ciosy od życia – białaczkę i uprowadzenie 20 miesięcznego syna za granicę (o tym będzie kolejna książka). Gdyby nie miała siły, którą czerpie z wieloletniej pracy nad sobą, padłaby bardzo szybko. Dzięki swojemu wewnętrznemu mistrzostwu, które daje jej siłę, wygrywa z chorobą i z całych sił walczy o powrót dziecka.
Jeśli chcesz pomóc mi zrealizować moje marzenie, aby ta książka jak najszybciej trafiła do kobiet, które jej potrzebują, zakup ją proszę w przedsprzedaży. Pieniądze uzyskane w ten sposób przeznaczę na jej wydanie. Wszelkie informacje znajdują się na stronie Kingabogdanska.com.
.
Ojjj z przyjaciółmi trzeba bardzo uważać – również miałam przez całe studia pseudo przyjaciółkę – do momentu, aż poznała dzianego faceta – i kompletnie się zmieniła … ehh… z czasem zauważyłam, że warto dawać z siebie więcej osobom, które przede wszystkim potrafią się cieszyć z mojego szczęścia, czy sukcesów 🙂