Strata – Anna Kossak

| |

Dziś będzie o stracie, z którą każdy z nas mierzy się w życiu. Temat bolesny, ale nie uciekniemy od niego, bo życie się z nią wiąże nierozwrwalnie. Artykuł inny niż wszystkie i bardzo spójny z listopadowym świętem.

strata

Collage: Ryszard Baryliński

Strata – element codzienności

Anna Kossak

Tak jak wiele razy w życiu coś zyskujemy, tak też tracimy. Im dłużej się przyglądam życiu swojemu i innych, tym większej nabieram pewności: nie ma sprawiedliwości w rozumieniu naszych oczekiwań, ale jest globalna równowaga. Jest dobro i zło, piękno i brzydota, hossa i bessa, życie i śmierć. A że doświadczenia nierówno się rozkładają? Zależy, jak na to patrzeć, ale przyczyny są jedną z życiowych tajemnic.

Tracimy systematycznie.

Pieniądze na kolejną szmatkę z wyprzedaży. Czas na nieistotne drobiazgi. Dobre imię i wiarygodność, kiedy nie dotrzymujemy danej obietnicy. Nadzieję, kiedy rozwiewają się nasze złudzenia. Relację, kiedy dojdzie do nieopanowanego konfliktu lub kiedy po prostu się wypali. Ukochanego zwierzaka. Ukochanego człowieka.

W naszej kulturze śmierć jest tabu.

Udajemy, że nas nie dotyczy, dopóki nie pokaże, że a i owszem. Nie umiemy o niej rozmawiać. Nie umiemy się na nią przygotować nawet wtedy, kiedy nasz bliski jest terminalnie chory. Męczymy siebie niepotrzebnymi emocjami i jego naszą bezradnością, ubraną we „wszystko będzie dobrze!”. Kłócimy się z Bogiem, po tysiąc razy pytamy: „dlaczego?!”, nie umiemy wesprzeć przyjaciela w żałobie.

To dzieje się „po”. Nic nie robimy „przed”.

Jesteśmy narodem zabobonów. Nie wywołujemy wilka z lasu, nie chcemy myśleć o najgorszym. A to najgorsze ma nas gdzieś i przychodzi wtedy, kiedy chce. W przypadku młodych, zdrowych ludzi bez zapowiedzi. Pstryk! I nie ma. Żona zostaje wdową, brat – jedynakiem, dziecko – sierotą. To oczywiste, że w obliczu tragedii najbliżsi pogrążają się w otchłani rozpaczy. O żałobie piszę TU.
Ja osobiście jestem pogodzona z kołem życia i śmierci. Wiem, że mogę stracić najbliższych, chociaż są zdrowi. Pożegnałam już kilka osób, także nagle.

Jestem pogodzona, co nie znaczy, że śmierć mnie nie zaskakuje i nie dotyka.

Też rozpaczam, pytam: dlaczego?! Przechodzę wszystkie fazy żałoby. Jednak akceptuję to, że śmierć jest wpisana w życie. Nie boję się śmierci. Swojej i innych. Także bliskich. Chciałabym być pewna, że ta akceptacja wynika z dojrzałości mojej duszy, jednak mam podejrzenia, że może być efektem mikrouszkodzeń mózgu :). Mój światopogląd także pomaga mi się nie bać.

Kostucha czyha i właśnie mi o sobie przypomniała.

21 października wyjeżdżałam za granicę. Moja sąsiadka Marta życzyła mi dobrej zabawy. Obiecałam, że po powrocie wszystko jej opowiem. Nie zdążyłam. Trzy dni później Marta umarła. Miała niewiele ponad 30 lat. Pojechała do rodziców, zasłabła. Pstryk! Nie żyje. Miła, fajna, życzliwa kobieta z sercem na dłoni. W kilka sekund na zawsze zostawiła najbliższych.

Osierociła także swoje dziecko: dobrze rozwijającą się firmę.

Na stronie jej wspólniczka umieściła wpis: „… won’t be available for some time, we also won’t answer any questions or do any social activity”. Klientki chcą wiedzieć, co się stało. Koniec firmy czy idzie nowe? Ich pytania pozostają bez odpowiedzi. Rozumiem, że wspólniczka jest w szoku. Nie wierzy, nie może się z tym pogodzić. Nie wie, co dalej… Nie umie stworzyć odpowiedniego komunikatu. Może nie chce. Tyle że to nie zmieni faktu, że stało się.

Komunikacja kryzysowa jest piętą achillesową polskich biznesów.

Prywatnie możemy nie życzyć sobie kondolencji, nie chcieć tłumu na pogrzebie, nie rozmawiać na ten temat. Ale biznesowo warto pokazać dojrzałość i odpowiedzialność. Można zniknąć z rynku bez słowa, ale czy to właściwa strategia radzenia sobie w tego typu kryzysie? Skoro ludzie nam zaufali i kupowali nasze produkty, uczciwe wobec nich będzie poinformowanie, co się stało. Umieszczony wpis wymienionej treści może funkcjonować przez dwa – trzy tygodnie. Ale zniknięcie firmy z rynku bez żadnego słowa moim zdaniem byłoby nieuczciwe także w stosunku do Marty. To ona była jej trzonem. Jej klientki mają prawo wiedzieć. Mają prawo opłakiwać zarówno ją samą, jak i ewentualny koniec marki.

Bo „dalej” może nie być.

Ile z przedsiębiorczych kobiet zastanawia się, co „w razie czego” stałoby się z ich firmą? Jeśli pracujesz w usługach, nie zatrudniasz ludzi, nie masz kredytu, łańcucha dostaw i magazynu – zniknięcie firmy nie jest problemem. Prawo stanowi, że działalność gospodarcza ustaje wraz ze śmiercią osoby fizycznej. Spółka cywilna zostaje rozwiązana – a to już może być prawdziwy problem dla wspólników. W spółce z o.o. może się dziać różnie – w zależności, co stanowi statut spółki.

To dotyczy biznesu Twojego, ale także Twojego męża lub partnera.

Spadkobiercy przejmujący udziały potrafią w kilka miesięcy zrujnować od lat świetnie działający interes. Często wynika to z niefrasobliwości i niewiedzy przedsiębiorców. Nie doprecyzowują statutów spółek. Nie ubezpieczają się na ewentualne pokrycie roszczeń finansowych spadkobierców.

Kobiety „w imię miłości” nie dbają o zabezpieczenie prozy życia.

Kilka lat temu zmarł założyciel jednego z pierwszych prywatnych banków w Polsce. Miał byłą żonę, nieletniego syna, oraz aktualną partnerkę, z którą wspólnie budował potęgę finansową. Partnerka nie przypuszczała, że doświadczy Pstryk! I że czterdziestoparolatek może ot tak umrzeć. Nie przewidziała, co w takim przypadku ją czeka.

Była żona jej partnera była bezwzględna.

Sama nie miała prawa do majątku po byłym mężu, ale ich syn tak. Jako przedstawicielka ustawowa nieletniego dała pełnomocnictwo kancelarii adwokackiej, która w niecały miesiąc doprowadziła partnerkę nieboszczyka do odcięcia od pieniędzy i wspólnie stworzonego interesu. Nakazała natychmiastowe opuszczenie domu, w którym ta mieszkała od 15 lat, ale który formalnie należał do niezapobiegliwego zmarłego biznesmena. Nie zostawił testamentu, nie zrobił partnerki współwłaścicielką, nie zabezpieczył jej w żaden sposób.

Ona nie zadbała o siebie i własne interesy.

„Po co myśleć o najgorszym, skoro wszystko tak dobrze się układa?, „O pieniądze i współwłasność walczy tylko jakaś interesowna zdzira, a ja go kocham”, „Nie wzięliśmy ślubu, bo papierek nam niepotrzebny, poza tym on nie zaproponował”, „Ja nic od niego nie chcę”… No to była żona zechciała, a Ty po latach zostajesz z niczym.

Kobiety krępują się myśleć o zabezpieczeniu finansowym.

Zwłaszcza jak nie pracują i to on zarabia. Nie biorą pod uwagę, że bardziej krępujące będzie, kiedy zostaną na lodzie i aby przetrwać, będą musiały prosić o pomoc. Jesteśmy wykształcone, robimy międzynarodowe kariery, a w tym podstawowym aspekcie zaniedbujemy siebie i swoje dzieci, które przecież tak kochamy…

Rodziny pachworkowe to codzienność.

Ułożyłaś sobie życie z fajnym facetem. Ty masz swoją przeszłość, on swoją – to normalne. Czasem lubisz jego dzieci, czasem nie wiesz o ich istnieniu. Zdarza się, że Pstryk! Nie ma partnera. Okazuje się, że musisz spłacić jego dzieci, a należna im kwota przerasta Twoje możliwości. Jeśli jesteś żoną i masz wspólnotę ustawową, dzieciom z poprzednich jego związków należy się zachowek. Jeśli nie jesteś żoną, a macie wspólne dziecko, to zachowek należy się Waszemu dziecku. Jeśli nie jesteś żoną i nie macie wspólnych dzieci, nie należy Ci się nic. Chyba że zadbał o Ciebie – albo Ty zadbałaś, żeby to zrobił – i sporządził testament.

Intercyza traktowana jest jak brak zaufania.

„Ja nic nie mam, to czego mam się obawiać” – mówi niejedna niby mądra kobieta. Panie w ogóle rzadko proponują zawarcie intercyzy, bo się krępują. Świadomi panowie jakoś nie mają takich obaw i różne motywy ich decyzji w niczym nie zmieniają tego faktu. A intercyza to nic innego jak narzędzie chroniące obie strony i nie przeszkadzające w tym, by pewien majątek mieć wspólny. Niejedna się zdziwiła, kiedy po nagłej śmierci przedsiębiorczego męża okazało się, że nie odziedziczyła majątku, lecz długi, o których nic nie wiedziała.

Ubezpieczenia na życie traktujemy jako zbędny wydatek.

Co ciekawe: płacimy obowiązkowe OC samochodu i nie mamy poczucia wyrzuconych pieniędzy. A zabezpieczyć najbliższych nam się „nie opłaca”. Lubię pytać panów biznesmenów mających na utrzymaniu żony i (często) małe dzieci: co się z nimi stanie, kiedy pana zabraknie? Zawsze słyszę te same odpowiedzi: „Mnie się nic nie stanie” (ha ha ha… śmiech przez łzy zaniedbanej finansowo wdowy), „A co mnie to będzie obchodzić po mojej śmierci” (bez komentarza), „Rodzina pomoże” (wtedy pytam: a rodzina w razie czego o tym wie? I żona, że będzie musiała prosić o coś teściową?).

Jak już się ubezpieczymy, to czasami źle.

Niekompetentni agenci ubezpieczeniowi to jedna kwestia, ale nasze lenistwo jest przerażające (nie sprawdzamy, co podpisujemy), a kredyty na mieszkania powszechne. Ubezpieczenia kredytów też są powszechne i ten ich rodzaj klienci przyjmują bez większych sprzeciwów. Tyle że nie wiedzą, za co płacą składkę i że zazwyczaj nie mają pełnej ochrony finansowej. Zwykłe ubezpieczenie proponowane w banku chroni przed skutkami śmierci w nieszczęśliwym wypadku. Tylko mało kto wie, że nagła śmierć występująca w wyniku zawału serca, zatoru czy udaru, w rozumieniu Ogólnych Warunków Ubezpieczenia nie jest nieszczęśliwym wypadkiem, więc spłata kredytu mimo posiadania ubezpieczenia nie jest w pełni zabezpieczona.

Nie da się przewidzieć wszystkiego.

W życiu by mi nie przyszło do głowy, że nie opowiem Marcie o mojej podróży. Bardzo współczuję jej najbliższym. Jej nagła śmierć mocno mnie emocjonalnie dotknęła, mimo że akceptuję jej występowalność i w tej kwestii nie kłócę się z Absolutem. I tak sobie pomyślałam, że na co dzień, kiedy nic złego się nie dzieje, nie myślimy o ostateczności. Rzadko zwalniamy tempo z wyboru, najczęściej wtedy, kiedy życie to na nas wymusi, zsyłając chorobę lub nagłą śmierć kogoś z otoczenia.

Warto temat śmierci oswajać.

Rozmawiać. Czytać książki. Zwolnić czasem ot tak, bez powodu. Listopad to dobra pora, aby przyjrzeć się swojemu życiu od strony bezpieczeństwa, także finansowego. Co się stanie, jeśli zginie mój mąż/partner? Jak poradzę sobie z kredytami? Co się stanie z biznesem męża, jeśli zginie jego wspólnik? Jaki mam zakres ubezpieczenia w mojej polisie? W razie mojego Pstryk!, jak poradzą sobie moi bliscy?

Straszne? Nie. Życiowe.

To, że nie mamy nawyku dbania finansowego o siebie i innych w razie najgorszych zdarzeń (wynika to z naszego uwarunkowania kulturowo – gospodarczo – politycznego), nie oznacza, że nie da się tego zmienić. Czas przestać traktować zapobiegliwość jako niestosowność czy zabobonne „przyciąganie zła”. Prawnik, psycholog, sprawdzony agent ubezpieczeniowy – to Twoi sojusznicy. Żadne pieniądze nie zwrócą ukochanego człowieka i nie są w stanie ukoić żalu. Ale myślę, że wygodniej jest płakać w swoim spłaconym mieszkaniu niż w kącie u rodziny.

Poprzednie

Portrety KP – Barbara Cabaj – AB OVO

Coaching – Grażyna Knitter

Dalej