Wakacje to piękny czas. Mimo, iż pogoda nie zawsze jest taka jaka by się nam podobała – to jednak jest to czas, na który zawsze czekamy. Wtedy też obiecujemy sobie, że zrobię to i tamto, bo przecież będzie trochę więcej czasu. A może by tak napisać książkę? Myślałaś o tym?
…na napisanie książki.
Czy myślałaś o tym? Nie myślałaś czasem: „Ale historia! Można by napisać książkę”? Albo scenariusz 🙂 Przecież większość powieści opiera się o historie z życia…
Lato ma w sobie moc. Często właśnie wtedy podejmujemy decyzję: napiszę książkę. No i bardzo ładnie! Pisz! To np. jedna z najprostszych form autoterapii. Słowo wypowiedziane i napisane ma inną moc niż to pomyślane.
Ale!
1.Jakiś czas temu zauważyłam, że „wszyscy piszą, nikt nie czyta”. Narzekanie na ceny książek (a to zaledwie koszt równoważny z butelką wódki i popitki) i podobno niski poziom czytelnictwa ma się u nas dobrze. Moim zdaniem wcale nie jest tak źle, jednak:Jest bardzo dużo złej pisaniny. Po prostu. Pomysłów w Kosmosie jest pełno, właściwie wszystko w nim jest 🙂 Nie każda historia zasługuje na to, by ją opisywać. Nie każdy umie przelać story na papier – choćby ten wirtualny. Ale pisanie uzdrawia. Jeśli „coś” w Tobie siedzi – opisz to. Listy terapeutyczne to świetne narzędzie: piszesz, ale nie wysyłasz. Samo pisanie ma swoją moc.
2.Życie wewnętrzne debiutanta może interesować na 10 egzemplarzy, a i to nie zawsze 🙂 Niestety traumatyczne historie w gruncie rzeczy są do siebie podobne. Pisać i tak warto, najwyżej zostanie w szufladzie, ale dusza będzie zdrowsza 🙂 Natomiast jeśli zechcesz jednak wydać swoją historię, warto, abyś była na etapie życia, w którym jesteś pogodzona z tym, co się stało, i potrafisz dodać otuchy ludziom w podobnej sytuacji. Maja Friedrich napisała rewelacyjną książkę pt.: „Moje dwie głowy” – o życiu z psychopatycznym nałogowym kłamcą (z narcystycznym zaburzeniem osobowości). Uwikłanym kobietom daje nadzieję na to, że można się wyzwolić. Na swoim przykładzie pokazuje, jak to zrobić. Wydała jako self publishing i jest z tego zadowolona. Dodruki nie maja końca. Zatem: onanizowanie się własną krzywdą nikogo nie interesuje. Rozwiązanie problemu – bardzo.
3.Napisałaś i chcesz, by wydało Cię wydawnictwo? Debiutanci dostają do 8% ceny okładkowej. 40 – 60 % zabiera dystrybucja, czyli umieszczenie książki w księgarni. Liczysz na promocję? Spotkania autorskie? Reklamę? Jak sobie sama zrobisz, będziesz mieć. Generalnie wydawnictwa nie inwestują w debiutantów. Po prostu. Większość nawet nie czyta ich propozycji, a jeśli już, to okazuje się, że proponują Vanity (Ty ponosisz główny koszt wydania, a efekt i tak nie jest znany). Wielu debiutantów ma oczekiwania: finansowe i promocyjne. Myślę, że są nie do spełnienia.
4. Jeśli chcesz zarabiać na pisaniu książek – musisz być cierpliwa. Grochola wypłynęła dopiero na czwartej powieści, „50 twarzy Grey’a” nie chciano wydać (autorka wydała własnymi siłami i poniosła koszty), tak jak serii o Harrym Potterze. Jeśli masz napisać książkę ekspercką lub pasjonacką – warto pomyśleć o self publishingu, nie docenianym w Polsce z pewnych powodów, o których później. Jeśli napiszesz powieść – może akurat będziesz miała szczęście i jakieś wydawnictwo ją wyda? Mankament wydawnictw jest taki, że autor kompletnie nie ma kontroli na nakładem i sprzedażą, musi wierzyć w raporty wydawcy. Jeden z poczytnych autorów zrobił wydawnictwu audyt i okazało się, że chciano zaoszczędzić na nim (czyli okraść) jakieś sto dwadzieścia tysięcy…
5. Sprzedaż robi nie promocja, a nakład. Powieść wydana w 1000 egzemplarzy (a tak proponują wydawnictwa) nie ma szans dotrzeć do takiej ilości czytelników, jak ta wydana w 10000 (ale to nie debiut). Jeśli chcesz mieć debiut za sobą, możesz – tak jak ja – ustalić sama ze sobą, że chcesz wydać w jakimkolwiek wydawnictwie na jakichkolwiek warunkach. Ja właśnie tak zrobiłam. Teraz nie jestem debiutantką i drugą książkę wydam zupełnie inaczej.
6. Gust czytelniczy jest różny, redaktorów też. Komuś się spodoba, piętnastu „komusiom” nie. Nie brałabym tego do siebie. Chyba że nie umiesz pisać – wtedy niestety pozostaniesz na pisaniu do szuflady, chyba że… trafisz jak pewna autorka, która ma niezłe pomysły na swoje powieści, ale KOMPLETNIE nie umie pisać i na etapie redakcji trzeba pisać od nowa za nią 🙂 Jednak na to bym nie liczyła, to chyba wyjątek. Praca z polskimi redaktorami to droga przez mękę. Jak się trafi naprawdę dobry, to cud. A dobra redakcja (i potem ewentualne tłumaczenie, jakby co) potrafi być „większą połową” sukcesu, jak w przypadku wspomnianej autorki.
7. Self publishing cieszy się w Polsce złą sławą, ponieważ każdy, komu przyjdzie do głowy, może wydać wszystko, nawet paskudnej jakości: bez redakcji i korekty, aż tyłek boli od zgrzytów, kiedy się czyta takie językowe okropieństwo. Najlepsza treść umiera, kiedy ma złą formę. Niestety, na tym nie można oszczędzać, jeśli myśli się o czytelniczym sukcesie. Nie odważyłabym się wydać książki bez redakcji i korekty, chociaż słowem pisanym władam całkiem nieźle…
8. Wydawcy lubią określony gatunek, czyli jak wysyłasz do wydawnictwa propozycję lub jak robisz opis na okładkę – określ się. Szufladkowanie? Tak, ale w literaturze i filmie powszechne.
Co zatem robić?
Pozbyć się złudzeń, ale nie tracić nadziei 🙂 Możesz mieć świetny tekst przez nikogo niezauważony, możesz mieć wydaną grafomanię. Co jest yczym? Ja nie wiem. Kalicińskiej nie znoszę, Grocholę kocham, Miłoszewski w „Gniewie” super opisał zjawisko przemocy, ale intryga i zakończenie było z dupy, a i tak zdobył Paszport Polityki… To są te czytelnicze gusta 🙂 Zresztą: mnie się zakończenie rzadko której książki podoba, dlatego mojej własnej zrobiłam takie, a nie inne 🙂
Czy pisać?
Tak! Ale też CZYTAĆ! W ten sposób trenujesz mózg. Twoja historia jest niestety jedną z wielu, ale możesz ją fajnie opowiedzieć. Poczytni autorzy dużo czytają! A ci nieczytający mają bardzo słaby warsztat pisarski.
Zastanów się: po co piszesz?
Jeśli po to, żeby czytali, to słaby powód, by wydać – zawsze możesz zrobić bloga. Jeśli masz coś wartościowego – Twoim zdaniem – do przekazania, to jest znacznie lepszy powód 🙂 Ja w mojej pierwszej książce chciałam opowiedzieć o mojej fascynacji tangiem argentyńskim. Ale kogo interesują moje wzloty i zjazdy? Więc wokół tanga powstała cała historia… komediowo-mroczna… Napisałam powieść obyczajowo-thrillerową. Złamałam gatunek – co jest z jednej strony ryzykowne, z drugiej – jednak nieśmiało oczekiwane… 🙂
Powodzenia!
Na Facebooku są różne grupy wspierające kandydatów na autorów, np. „Pisarskie olśnienia” czy „Jak wydać książkę”. Ostatnie trzy podpowiedzi:
- Nie bierz ocen do siebie, tylko do tego, co piszesz;
- Każdy, kto cokolwiek upublicznia, narażony jest na hejt – taki mamy klimat;
- WSZYSTKO opiera się na relacjach. NIE na kumoterstwie (mam miliard znajomości, a wydałam książkę bez nich), a na relacjach. Tak jest na całym świecie. Tak jest także w świecie wirtualnym. „Nie trzeba kupować browaru, by napić się piwa” – czyli nie trzeba zakładać wydawnictwa, by wydać książkę… Ale coraz bardziej można, o ile zadba się o jakość. Ja browaru nie kupiłam, ale na chwilę do niego wkroczyłam – dzięki temu poznałam świat wydawców od podszewki 🙂