Szkolenia, warsztaty, webinary, konkursy, porady, blogi, społeczności, youtuberzy, instagramowcy… Tyle tego… Ilość wszelakich informacji jest ogromna. Niestety ich jakość jest często porażająco słaba. W dobie internetu niemal każdy uważa, że ma coś ciekawego do powiedzenia, a znacząca część chciałaby na tym zarobić.
Dużo wszędzie, pełno wszędzie… Co to będzie?
Różne tematy, formy, treść… Inaczej się prowadzi webinar, inaczej prezentację na spotkaniu dla kilkunastu osób, inaczej dla kilkuset. Szkolenie różni się od warsztatu. To zadziwiające, jak wielu prowadzących o tym nie wie. Predyspozycje (głosowe, osobowościowe) mogą nie przekładać się na umiejętności (dobra wiadomość: umiejętnościami można nadrobić pewne niedobory, ale trzeba je znać i nad nimi popracować).
Zarabianie na swoich szkoleniach/webinarach/warsztatach?
Warto wziąć pod uwagę kilka aspektów:
- Wiedzy wokół jest dużo, jest dostępna, jest darmowa – więc nie tak łatwo ją sprzedać.
- Czym innym jest warsztat z obsługi social media, czym innym z szeroko rozumianego rozwoju osobistego (wszystkie zakresy są dostępne za darmo w internecie, tylko nie każdy ma czas i umiejętności, by je znaleźć). Te pierwsze dają wymierną korzyść: np. nauczysz się wstawiać mega grafiki na Insta. Te drugie są bardziej wymagające, bo „nabranie większej umiejętności w komunikowaniu się” jest mało przekonujące. Dlatego na tego typu warsztatach trudniej zarobić, bo łatwiej się nauczyć obsługi czegoś, niż zmienić nawyk związany z myśleniem/przekonaniami/zachowaniem. Uwaga do warsztatów z obsługi social media: zwykle trafiają na nie osoby, które w internetach nie znajdą darmowego kursu. Dobrze, by organizator miał pewność, że po zajęciach kursant wyjdzie z umiejętnością/dziełem. Niestety nie zawsze tak jest.
- Każdy, kto robi cokolwiek publicznie, wystawia się na ocenę. Niemiarodajną! Z jednej strony internetowy, najczęściej anonimowy hejt, z drugiej słodko – pierdzące umizgi znajomych: jaka to jesteś cudowna i jak fajnie mówisz/robisz. Jedno i drugie mało warte, także materialnie. Mamy taką mentalność, że trudno nam się chwali znajomych, udostępnia ich posty – nawet jak nam się podobają. Jest cała masa skrytoczytaczy nie pozostawiających śladów. Z drugiej strony – nie każdy siedzi cały czas w internecie. Więc jeśli coś ma szerzej zaistnieć, warto nauczyć się obsługi social media lub… poprosić o udostępnienie. Tak osobiście, a nie wysyłając hurtowo link do wydarzenia (mnie to mierzi). Proszenie o pomoc to jedna z ważniejszych kompetencji społecznych. Nawet liderki miewają z tym problem. Efekt? Zbudowane spore społeczności, słodka pierdziawka, ale brak biznesowego przełożenia. Jeśli się prosi o pomoc – warto być gotowym na godne przyjęcie odmowy. Nikt nie ma obowiązku spełniać niczyjej prośby (bo temat nie ten, nie taka forma, nie te klimaty, nie ma chemii…). Jednocześnie zachęcam: chcesz wsparcia? Sama je dawaj! Na pewno widzisz fajne posty. Udostępniasz? Ach nie… Bo Ty nie masz czasu na czytanie postów znajomych, wolisz produkować swoje…
No dobrze, ale już skoro ktoś coś robi i chce zarobić, to…
Co warto wyeliminować?
- W prowadzeniu otwartych szkoleń i warsztatów razi brak przygotowania trenerskiego. Każdy człowiek jest inny, ma swoją specyfikę i dynamikę, nie każdy każdemu pasuje („jeszcze się taki nie urodził…”), ale jak się chce zarabiać na uczeniu, to warto umieć to robić. Rozwlekłość wypowiedzi, zła modulacja głosu, błędy językowe, zła dykcja, ubranie sprzed 10 kg, nieaktualna wiedza, niejasno podawane instrukcje do ćwiczeń, nie dostosowanie formy i treści do ilości uczestników, tematu lub formy przekazu – to stałe elementy źle przeprowadzonych warsztatów i szkoleń.
- Brak fajnie przygotowanego hand out -u, czyli materiału, do którego uczestnik chętnie by zaglądał, a nie od razu wyrzucił na makulaturę. Nie jestem zwolenniczką materiałów tylko elektronicznych, ponieważ odręczne notatki aktywują inny obszar mózgu niż stukanie w klawiaturę. Że drukowanie to dodatkowy koszt? Można opracować treść w punktach. A bez tego – uczestnik już następnego dnia pamięta niewiele więcej niż to, czy było miło. A to trochę za mało, zwłaszcza jak wydał kasę.
- Nie wiem, kto wymyślił, i całkiem nie rozumiem, dlaczego WSZYSCY! Organizatorzy powielają ten sam błąd, mianowicie godzinna (!!!) przerwa a lunch. To po pierwsze rozwalacz procesu grupowego (chyba że wszyscy idziecie w jedno miejsce, co się nigdy nie zdarza), po drugie pusty przebieg w czasie, za który ktoś zapłacił, po trzecie zwykła strata czasu dla wszystkich. Ilekroć rozmawiam z uczestnikami, tylekroć słyszę, że woleliby krótszą przerwę, bo mają swoją kanapkę, albo żeby coś dla wszystkich zamówić i zjeść w jednym czasie. Wyjście zaburza szkolenie czy warsztat, a czas się rozjeżdża.
- Nagminnie gwałconymi tematami są: poczucie własnej wartości, asertywność (tak bardzo źle rozumiana przez całą rzeszę różnych wykładowców), wystąpienia publiczne. Biorą się za nie różnej maści celebryci i kołczowie, tak jakby w jeden czy nawet dwa dni można było nauczyć się publicznie występować, prezentując adekwatne poczucie własnej wartości przy asertywnej komunikacji… To jest zwykłe wyłudzanie pieniędzy. Ludzie są coraz bardziej świadomi, coraz więcej wiedzą (nie znaczy, że tę wiedzę stosują), a jednak nie maleje liczba niby trenerów z nieuświadomionym obszarem braku kompetencji…
- Webinary – tak bardzo popularna forma internetowych spotkań – niestety ciekawy temat potrafi być zniszczony przez przeciąganie wstępu („bo może jeszcze ktoś dołączy” – zamiast nagradzać punktualność! Ja rezygnuję, bo mi szkoda czasu), rozwlekanie wypowiedzi, powtarzanie tego samego… Nawet doświadczone mówczynie mające zbudowane duże społeczności popełniają te błędy. Efekt: pogaduszek wysłuchają ci, którym się nudzi. Ale oni często nie mają pieniędzy, więc przełożenie na biznes – żadne.
Co można zrobić, aby zbadać jakość treści?
Można zorganizować warsztat dla znajomych i poprosić o informację zwrotną. Zaleta: może się czegoś konstruktywnego dowiesz (tylko czy umiesz przyjąć informację zwrotną, niekoniecznie taką, jakbyś chciała?). Wada: może się skończyć na słodkiej popierdziawce. Ważne: ustal sama ze sobą i z gościem, czego oczekujesz. Ma się przyglądać czy brać czynny udział? A jeśli w Twoim temacie gość ma większą wiedzę – liczysz się z jego aktywnym udziałem, czy chcesz, by milczał? Ja niedawno miałam taką sytuację: zostałam koleżeńsko zaproszona na szkolenie, na którym połączenie dwóch tematów wydało mi się odkrywcze i ciekawe. Tylko że w obu jestem fachowcem… A prowadząca – na szczęście robiła to świetnie! – operowała nieaktualnymi danymi… Albo nie zadbała, by zawęzić do jednego aspektu – co wyeliminowałoby dyskusję… Potem usłyszałam, że ktoś tam ją zapytał, czy nie miała problemu z tym, że byłam aktywna (starałam się nieinwazyjnie, ale nie jestem szarą myszką…). Odpowiedziała, że nie, bo to szkolenie dla znajomych… A ja sobie pomyślałam: a gdyby było dla obcych, to co? Miałabym siedzieć cicho i wewnętrznie się skręcać, kiedy np. spłyca się temat temperamentu i podaje nietrafne przykłady?
Jeśli masz nieuświadomione niekompetencje w temacie, który sprzedajesz, narażasz się na konfrontację.
Kiedyś na jednym z webinarów znanej trenerki uczestnik zapytał, jak pracować, by wyeliminować odruchy bezwarunkowe. Ona na to, że później odpowie. Nie odpowiedziała. Dla mnie to sygnał, że nie do końca była przygotowana – i nie chodzi wcale o to, że nie odpowiedziała, bo tu akurat – jeśli zna się temat – odpowiedź powinna być natychmiastowa i krótka…
Jeśli oczekujesz laurki, wyraźnie o tym powiedz.
Dawno temu, kiedy sama miałam mniej różnorakich doświadczeń, podjęłam się napisania recenzji jednego z poradników o tematyce przyciągania miłości i pieniędzy. Ba! Sama sprowokowałam tę sytuację. Nie wzięłam pod uwagę, że autorka pod postacią poradnika „rozprawia się” ze swoją dawną rywalką, na dodatek zniekształcając amerykański pierwowzór… Dostępny w Polsce. Który – na szczęście czy na nieszczęście? – czytałam… A ja nie polecam czegoś, co do czego nie jestem przekonana. Słowo jest dla mnie droższe od pieniędzy.
Można iść krok dalej.
I zaprosić eksperta w Twoim temacie. Fachowiec, który zna się na rzeczy, może Cię merytorycznie wesprzeć, coś podpowiedzieć. Możesz z nim skonsultować pomysł i merytorykę. Poprosić o audyt Twojego pomysłu i wykonania. Tyle że…
Audyt kosztuje.
Tak, uczestnictwo w Twoim warsztacie może nie być dla eksperta na tyle atrakcyjne, by w zamian zechciał poprawić jakość Twoich zajęć. Uczestnicząc w Twojej prezentacji/webinarze/warsztacie – inwestuje swój czas.
Masz wybór.
Klienci korzystają z porad, kołczingów, warsztatów, szkoleń. Ciekawscy – czasem, ale niekoniecznie potencjalni klienci – oglądają webinary, zapisują się na gratisy. To, czego brakuje, to superwizja/audyt specjalistów/trenerów/youtuberów. Możesz oczywiście popatrzeć, jak „to” robią inni, tyle że… Ty nie jesteś inni, tylko Ty to Ty.
Dotarłaś do tego miejsca?
Gratuluję. Także sobie, bo to oznacza, że utrzymałam Twoją uwagę przez cztery strony A4! Podsumowując i kondensując temat (po co w takim razie te cztery strony? Dla rozkminki):
- Kto chce zarabiać na swojej wiedzy, dobrze by było, by upewnił się, że ją ma, że jest na bieżąco.
- Internety są pełne. Widzowie nie są tożsami z klientami.
- Organizujesz konkurs? Warto upewnić się, że ma sens, że jest zgodny z regulaminem danego portalu, że regulamin konkursu jest dobrze napisany, że deklarowane atrakcyjne nagrody są rzeczywiście atrakcyjne, że łatwo jest wziąć udział. Słaby konkurs ze słabymi nagrodami = słabi uczestnicy. A to nie robi biznesu.
- Warto nie produkować słabych treści. Tych dobrych jest sporo, więc szkoda czasu.
- Wydanie książki/e-booka? Super! Tylko warto zainwestować w profesjonalną redakcję i korektę. Najlepszy pomysł i najcudowniejsza treść potrafi być stłamszona przez ego autora. Niechlujna treść (a jest taka bez redakcji) jest straszna.
- Za podniesienie jakości warto zapłacić, zwłaszcza jak chcesz na „tym” zarabiać.